Timothee Chalamet ostatnio porywa moje serce. Po roli w Tamte dni, tamte noce jest jednym z moich nowych ulubieńców wśród młodych aktorów. W Lady Bird też zagrał świetnie i w Moim pięknym synu również. Tutaj już w samym zwiastunie widać, że będzie popis. Timothee to uroczy chłopak, który jak dojrzeje to może okazać się powtórką historii Leonardo DiCaprio. Timothee nie tarci formy i pnie się na szczyty śmietanki aktorskiej. Fajnie przypatrywać się rozwojowi tego młodego aktora.
Oj tak, Timothee jest świetnym chłopakiem. Jeszcze jest taki film Uwiązani, niewielka rola, ale też fajna.
Akurat w tym filmie blaknie w porównaniu z Fanning, choć być może to kwestia ról, jakie otrzymali.
Oboje mają faje role i mega do siebie pasują wizualnie. Akurat co do aktorów do Woody Allen, a zapewne osoba odpowiedzialna za casting, ma oko. ;)
Oglądałem dzisiaj Deszczowy Dzień w Nowym Jorku i moim skromnym zdaniem Fanning jest tu taka sobie, a Chalamet też szału nie robi. Czuję, że posypią się słabe recenzje. Chalamet ma z pewnością dużo wdzięku jako aktor, ale tutaj wyszedł karykaturalnie. Niestety cała młoda obsada wypadła tu blado, bo Gomez jest z kolei denerwująca. Dodam tylko, że rola Elle Fanning jest kompletnie nieprzekonująca. Ona tu gra nudną i niezbyt ładną studentkę, na którą jakimś cudem wszyscy faceci lecą.
Jak dla mnie aktorzy zaprezentowali się fajnie, lekko. Film z nowymi młodymi twarzami wnosi wiele świeżości do twórczości Allena.
Tylko, w którym momencie ona była nudna, jej postać sprowadzała się do roli jedynie powierniczki. Ponadto co najwyżej mogła być męcząca i infantylna, z czego osobiście akurat nie czynię zarzutu. Natomiast S. Gomez dla odmiany wręcz w drugą stronę - zbyt poważna, niemalże femme fatale.
Ponadto od kiedy to cudu potrzeba, by facet poleciał na młodą studentkę. Nie przesadzajmy z tymi wymaganiami mężczyzn... że nudna i niezbyt ładna. O ile można w ten sposób powiedzieć - okazja czyni złodzieja.
Gra niezbyt ładną czy jest niezbyt ładna. Została ucharakteryzowana na niezbyt ładną?
Uważasz, że wielka gwiazda filmowa albo wielki reżyser łapią okazję, bo jakaś siksa na niego zwróciła uwagę? No chyba jednak tak to nie działa.
Gomez rzeczywiście trochę jak femme fatale, tylko że wyszło to bardzo sztucznie. Ja w ogóle nie rozumiem fenomenu tego dziewczęcia, bo ani to utalentowane, a ładne też tak sobie. Uroda 5-latki.
"Postać Fanning sprowadzała się do powierniczki" - no fajnie, tylko że to jest tu główna rola kobieca.
Rozpocznij każdy dzień od wiadomości z kraju i ze świata: gwałty, molestowania, zabójstwa na tle seksualnym. A jak zadziałało w filmie, gdyż dziewczyna otrzymała propozycji, co niemiara: od upojnej nocy, poprzez małżeńską kłótnię w tle, aż po propozycję wyjazdu z reżyserem gdzieś na południe Włoch, czy dokądś...
Tego dziewczęcia!? O ile mówisz o kimś "to", nie bardzo wiem jak się odnieść...
Nie oceniam niczyjej urody, pojęcie zbyt względne, nie obchodzi mnie zresztą uroda Seleny Gomez, a prędzej inreresuje mnie sama motywacja W. Allena do obsadzenia dziewczyny w takiej, nie innej roli. Podobnie jak J. Jarmusch i jego film: Truposze nie umierają nigdy - również z rolą S. Gomez. Choć nie w głównej obsadzie, to jednak epizodycznie gra tam nikt inny jak właśnie Selena Gomez. Dłuższy epizod. Z tym że jej postać jest tam ciut bardziej adekwatna do jej młodziutkiej urody... o ile to w ogóle kogoś interesuje.
Główna postać dziewczyny w roli powierniczki. Natomiast ona nie była nudna, prędzej mocno absorbująca. Przerysowane postaci, zarówno dziewczyny w roli dziennikareczki, jak i jej melancholijnego i zarazem romantycznego narzeczonego, notabene, i bagatela, dwudziestoparolatka, boleśnie obejmującego nocną lampkę, stojącą na stoliku w jakimś wymownym lokalu/klubie dla bardzo dorosłych, z chęcią by odrobinę upojnej zapić swoje życiowe i romantyczne zmagania... zmagania z niewiernymi niewiastami. Aż strach by było pomyśleć, co będzie dalej, do kryzysu wieku średniego chłopakowi jeszcze daleko.
Stąd traktuję film z przymrużeniem oka, z dozą fantazji twórcy, wtłaczającego wątek mężczyzny, który nie żeni się w swoim odczuciu z kobietą z powodu jej fatalnego śmiechu. Benny Hill miałby ubaw po pachy.
Taka lekka komedia pomyłek jest dość swobodna i odprężająca, nie powiem, natomiast postaci Allena są dość przerysowane i nie da się filmu traktować poważnie, w znaczeniu, by tłumaczyć te wszystkie zachwowania, poczynania, bez odrobiny sarkazmu, przytyku do takich, nie innych sytuacji, wzajemnych korelacji, ba, ostatecznie wyborów życiowych tych wszystkich postaci... nie wiem co będzie dalej z tym biednym romantykiem, ciąg dalszy powinien nastąpić, sama jestem ciekawa jakby np. Allen rozwinął wątek chłopaka.
Dla mnie ten element fabuły z zainteresowaniem wszystkich Ashleigh to jest absurd. Jesteś kobietą, więc być może inaczej na to patrzysz, ale uwierz mi na moje samcze słowo, że faceci zwykle nie zwracają uwagi na takie dziewczyny jak Ashleigh. Jej nerwowość i podekscytowanie działają odpychająco. Być może powiesz, że to kwestia indywidualna i w porządku, ale w przypadku ludzi cieszących się dużym zainteresowaniem na co dzień, znacznie bardziej przekonują mnie fabuły, gdzie gwiazda traci głowę dla osoby zdystansowanej, o której uwagę musi walczyć. To już któryś z kolei film Allena, gdzie akcja jakby ignorowała cały istniejący świat dziejący się poza garstką bohaterów. Komedia komedią, ale jakiś społeczno-obyczajowy realizm by nie zaszkodził i sprawiłby, że film byłby po prostu lepszy. Przychylnym okiem mogę na ten scenariusz patrzeć tylko wtedy, gdy założę, że to jest komedia totalnego absurdu, gdzie właśnie ta główna bohaterka istnieje jak jedyna samica we wszechświecie. Tak właśnie bywa w filmach Allena, szaraki z jakiegoś powodu zyskują zainteresowanie. Być może to bardziej subtelna wersja zabiegu z "Zakochanych w Rzymie", gdzie oddano ten fenomen bardzo dosłownie w wątku Leopoldo Pisanello.
A "to" w stosunku do osoby bywa pieszczotliwe :)
Czytam opinie o filmie i najbardziej dziwi mnie to, że widzowie ignorują jedną istotną rzecz, czyli z jakiej klasy społecznej pochodzi para bohaterów. To jak mówi postać Ashleigh: "wiem, że należże do 1%". To jest jeden procent amerykańskiego społeczeństwa, bardzo bogaty i uprzywilejowany. Praktycznie każdy w tym filmie jest bardzo bogaty. Już dom, w którym mieszka matka głównego bohatera sugeruje, że może kosztować miliony. Milionerzy obracają się w praktyce tylko w swoich kręgach. A nowojorska elita, to już całkiem zaklęte kręgi (nie tylko musisz być bogaty, ale bogaty od dawien dawna). Nawet Allan do nich nie należy. On jest bardziej jak ci filmowcy, przyglądający się bogatej dziewczynce. Zresztą dawniej Allen opowiadał o swojej klasie społecznej, czyli klasie średniej, lub o artystach. W jednym z dawniejszych wywiadów mówi, że przez pewien czas chodził specjalnie na przyjęcia organizowane przez bogaczy, żeby się nim przyjrzeć.
Ta klasa społeczna z pewnością fascynuje Allena, bo pojawia się jako motyw przewodni w wielu jego filmach. Nie mamy styczności z tym światem, więc trudno powiedzieć jakimi zasadami się kieruje. Ashleigh była z Arizony i o ile mnie pamięć nie myli, na początku filmu było powiedziane, że ona jest zwyczajną dziewczyną, której ojciec posiada sieć banków. Tak jakby ona sama podkreślała, że jej rodzina nie należy do tego światka.
Aż przejrzałem filmografie Allena, i tylko w "Blue Jasmine" mamy takich milionerów, zresztą tam bohaterka wspomina to jako świetlaną przeszłość. Nie wiem gdzie ich jeszcze widziałeś. Ashleigh mówi, że "wie, że są 1%", ale dodaje, że jej rodzina jest zwyczajna "bo chodzi do kościoła, są baptystami". To takie mydlenie oczu. Nikt posiadający miliony nie jest zwyczajny. To są specyficzne realia. W innej scenie, ktoś mówi, że zna rodzinę Ashleigh, bo był w jej rodzinny banku...
Przy dzisiejszych cenach nieruchomości, to nawet posiadacz "milionów" nie jest szalenie bogaty :D Motyw elit pojawia się jeszcze w "O północy w Paryżu" i we "Wszystko gra". A większości filmów Allena nadal nie widziałem, pewnie np. w "Śmietance Towarzyskiej" też się pojawia. Nie chodzi tylko o głównych bohaterów obracających się w tych sferach, ale też aspirujących do nich.
Ja mówię o specyficznej śmietance. We "Wszystko gra" mamy Brytyjczyków, prawie arystokrackie. To co innego. Inny kontekst kulturowy. "O północy w Paryżu", główny bohater nie jest bogaty, tylko rodzice jego narzeczonej, ale tak naprawdę to nie wiem, jak bardzo. To może być zamożna klasa średnia. W "Śmietance Towarzyskiej" mamy ludzi ze środowiska filmowego, bogatych, ale to były inne czasy, lata 30. A główny bohater to biedny żydowski chłopak z aspiracjami. Mamy też wątek gangsterski. A tu mamy takich milionerów liczonych w steki milionów.
Nigdzie nie napisałem, że chodzi mi o nowojorską śmietankę, tylko o mechanizmy zachodzące wśród elit. Co to za różnica czy to Brytyjczycy czy Amerykanie?
Spora. Brytyjczycy mogą się pochwalić przodkami 500 lat wstecz, Amerykanie już nie. Arystokracja to inny poziom. Amerykanie co zresztą widać w tym filmie snobują.
No fajnie, tylko teraz dorabiasz jakąś romantyczną ideologię do tych sfer, które w rzeczywistości nie mają znaczenia. Allena pasjonuje władza i dostatek, co pokazuje w nieco groteskowym świetle. Przodkowie 500 lat wstecz raczej aż tak wielkiego wpływu na mentalność tych ludzi nie ma. Ci i ci są urodzeni (przyzwyczajeni) do dostatku i tyle. Zresztą nawet gdyby taka różnica była, to ta dyskusja nie ma sensu, w dziwną stronę brniesz.
Bo we "Wszystko gra" tak naprawdę niewiele jest tego pokazane. Ale różnice są. Mamy mężczyznę z aspiracjami do wyższych sfer. To jego obserwujemy. Nie te elity. A Gatsby jest stworzony z tych aspiracji i nawet nie jest tego świadomy. On żyje przeświadczeniem, że jest częścią elity. I jest mu z tego powodu źle. Ale matka go oświeca, jest i jednocześnie nie jest z tego świata. Tak się zastanawiam, czy Allena bardziej nie interesują osoby aspirujące do elit niż one same. Bo główna bohaterka "Blue Jasmine" też była z innego świata, ale została z niego wypluta i nie była już w stanie przystosować się do normalnego życia.
Dodam, że najlepszym filmem o nowojorskich elitach jest "Metropolitan". Bo sam reżyser się z nich wywodzi. I tak naprawdę nakręcił film o realiach które zna z autopsji. Ten film bardzo mi się kojarzył z tym klasykiem.
Timothee to taki trochę młody Allen w tym filmie, na plus. Przypomina wyglądem - tymi rozwianymi włosami, wzrostem. Filozofowaniem i podejściem do życia, bardzo powolnym i nieco obojętnym, ze swoimi regułami. Ja myślę, że tu wszystko było bardzo dobrze przemyślane. :D
Nie tylko trochę. To alter ego Allena ze wczesnej twórczości, tyle że świat poszedł do przodu przez 40 - 50 lat.
I stwierdza to cwaniaczek "upasiony"piwem z biedry ,tkwiący po dziś dzień w"rambopodobnych" produktach.Jakby powiedzieli bracia Czesi "sacra w perdeli..."
Aktorzy są różni, jedni grywają w bardziej "męskich" filmach, inni w mniej. Wydaje mi się, że film Allena przynależy do tego drugiego gatunku. Timothee ma bardzo delikatną urodę i myślę, że nie zatrudniliby go do filmu typu Rambo. Aczkolwiek jest to dobry aktor, więc kto wie w czym go jeszcze zobaczymy. ;)
@Bob_Calos Pański komentarz jest świadectwem niczego innego jak Pana głupoty i wyjątkowo niskiego kapitału kulturowego. Został on już przeze mnie zgłoszony, gdyż nie ma mojej zgody na głoszenie nienawiści i homofobię. Jest to niezwykle ważne aby o tym pisać, zwłaszcza w dzisiejszej Polsce. Dla Pana wiadomości, w największym skrócie - płeć to tylko konstrukt społeczny i w danej kulturze na płeć kobieca składają się konkretne cechy a w innej kulturze inne. Jest to niezwykle płynne i zmienia się z biegiem czasu. Polecam lekturę Judith Butler, dobrze Panu zrobi.
Dzięki za ten pozytywny i mądry głos, dobrze, że są jeszcze tutaj tacy empatyczni ludzie z bagażem wiedzy na poziomie kulturowym. Znam dobrze twórczość Judith Butler, jest niezwykła, a jej definicja płci jest wyjątkowo trafną.
Jak to konstrukt społeczny? Ja myślałam, że o tym jakiej jest się płci świadczą narządy płciowe o_O ale okej XD fajnie dowiedzieć się czegoś nowego.
"płeć to tylko konstrukt społeczny" - skąd takie rewelacje wyczytałeś? To już biologiczny determinant płci nie istnieje bo tak ci powiedzieli guru gender? Co za ignorancja i nieuctwo zaprawione łajnem propagandy. Żałosne
Nie. To jest bardzo mało płynne. Płynne jest tylko trochę z wierzchu, pod spodem nie jest płynne, bo ten konstrukt społeczny ma milion lat.
widziałem kilka sceptycznych komentarzy względem wyboru aktorów młodszego pokolenia. Moim zdaniem bezzasadne. Chalamet, Gomez i Fanning wypadli serio dobrze
Bardzo dobry aktor; a do tego jest jak na swój wiek bardzo dojrzały i bystry. (Czytałam i oglądałam z nim kilka wywiadów). Trzymam za niego kciuki! Oby Hollywood go nie wciągnęło w toksyczne towarzystwo.
Chalamet bardzo chciał zagrać postacie Allena sprzed wielu lat i niemal go sparodiował.
Fanning najlepsza z młodych - idealnie nadekspresyjna.
Gomez - szkoda słów. Drewno i beznamiętny ton.
Jak dla mnie to wszystkie role, a zwłaszcza te pierwszoplanowe czyli Chalamet i Fanning były trochę sztucznie zagrane ale to chyba wynika z tego, że tak im Woody rozpisał te postacie. Cały czas balansowali między naturalnym zachowaniem a takim trochę wymuszonym graniem. Aczkolwiek mi to pasowało do całej stylistyki filmu.